PRACA DLA MAMY: florystyka. Odkrycie, prezent, biznes, inspiracja!
Florystyk jest prosta. Tak myśli każda kobieta, która jako dziewczynka układała w bukiety polne kwiaty… A potem zdobywa się wykształcenie, dorasta, ma dzieci i temat kwiatów wraca… jako biznes! Warto poznać tę historię!
Florystyka na studiach
Z wykształcenia jestem architektem krajobrazu i florystką. Pierwszy zawód wyuczony na studiach, nigdy nie wykonywany – to jednak nie było to. Zdobycie tego dyplomu jednak wiele mi dało. Na studiach miałam pierwszy kontakt z profesjonalnym układaniem kwiatów i spotkałam wykładowców, którzy w fantastyczny sposób potrafili tą pasją zarazić. Tam nalazłam dalszą drogę kształceni – podyplomowe studia florystyczne. Owszem, podwaliny zawodu można zdobyć w bezpłatnych szkołach, ale ja chciałam od razu pójść na całość i przygotować się profesjonalnie, od A do Z i pod skrzydłami najlepszych fachowców w regionie. Koszt takiej nauki to w tej chwili kilkanaście tysięcy złotych, ale cóż…za wiedzę i praktykę się płaci.
Florystyka jako prezent a potem… praca
Teoria teorią a praktyka praktyką – pierwszy kontakt z pracą florysty był trudny i zaskakujący (okazało się, że czasami to naprawdę „krew, pot i łzy”). Jednak bardzo szybko uznałam, że to jest właśnie to, co chcę w życiu robić. Najpierw było to zajęcie czysto hobbystyczne – założyłam bloga, na którym uwieczniałam w formie zdjęć kompozycje i bukiety wykonane w wolnym czasie dla wprawy lub w prezencie dla rodziny i znajomych.
Był rok 2012. Straciłam pracę etatową i śmiało stwierdzam teraz, że najlepsze, co mój ówczesny szef zrobił dla mnie, to wręczenie mi wymówienia. Jego decyzja pchnęła mnie na drogę, która chociaż była trochę kręta, to jednak zaprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem zawodowo w tej chwili.
O biznesie inspirowanym florystyką słów kilka
Od czterech lat jestem właścicielką firmy – pracowni florystyczno-rękodzielniczej, którą otworzyłam dzięki nieocenionemu wsparciu dotacji unijnej. Rękodzieło było w moim życiu od najmłodszych lat, więc i w moim biznesie stanowi mocny podpunkt, zwłaszcza że w jakiś sposób wyróżnia mnie to na tle konkurencji. Niewielu jest w końcu florystów, u których przyszła Panna Młoda może się zaopatrzyć nie tylko w bukiet i dekoracje kwiatowe, ale również w ręcznie robiony komplet biżuterii, ozdoby do włosów czy ślubną podwiązkę. Na taką formę prowadzenia działalności zdecydowałam się szybko – prowadzę sprzedaż bezpośrednią oraz realizuję zlecenia dla konkretnych osób, dlatego zarejestrowana firma była raczej jedyną opcją sensowną na dłuższą metę. Realizuję zamówienia kwiatowe na różne okazje, tworzę rękodzieło, które sprzedaję w Internecie i na różnego rodzaju imprezach masowych, festynach i jarmarkach świątecznych, kształcę przyszłych florystów w szkole policealnej i biorę udział w projektach fotograficznych i modowych.
Jak łączyć florystykę i dziecko?
Jestem przedsiębiorcą i mamą. Mój syn Szymon ma prawie dwa lata i chyba można napisać, że florystykę ma we krwi. Realizował się w pracy jeszcze „po drugiej stronie brzucha” (w ciąży pracowałam do 9 miesiąca). Teraz często mi pomaga na przykład podając kwiaty i robiąc bałagan we wstążkach. Jest stałym bywalcem w hurtowni, gdzie robię zakupy. Firmę prowadzę w domu. Dzielę czas na pracę i opiekę nad dzieckiem. Przez większość dnia jesteśmy tylko we dwójkę więc bywa to niełatwe. Obecnie poświęcam pracy dużo mniej czasu niż powinnam.
Pracuję głównie weekendami – wtedy odbywają się śluby, wtedy też uczę w szkole i biorę udział w jarmarkach i festynach. W dni powszednie pracuję głównie wieczorami oraz w czasie popołudniowej drzemki synka – najczęściej doglądam wtedy firmowego profilu na Facebooku, kontaktuję się z klientami, przygotowuję zdjęcia moich prac oraz zajmuję się „dzierganiem” rękodzieła. Na szczęście kiedy pracy jest zdecydowanie więcej, mam zlecenie wyjazdowe lub zajęcia w szkole, z pomocą przychodzą babcie i dziadkowie, na których zawsze można liczyć. Na razie pracuję typowo „chałupniczo” ale mam plany, które zakładają powstanie pracowni stacjonarnej, otwartej dla klienta, kiedy synek pójdzie do przedszkola.
Cała prawda o florystycznych zarobkach
Moja firma wciąż jest na etapie rozwijania się, wciąż są miesiące lepsze i gorsze. W tej chwili średnio w „lepszym” miesiącu po odliczeniu kosztów (chwilowo sporo inwestuję) zarabiam około 2000 zł – nie są to może kokosy, ale tendencja jest rosnąca, tym bardziej, że czasu na pracę jest niestety zbyt mało. Idę w dobrym kierunku – zamówień jest coraz więcej, powoli zapełnia mi się kalendarz realizacji na kolejny rok i w przyszłość patrzę z optymizmem nieco większym niż jeszcze rok temu. Niezmiernie mnie to cieszy, ponieważ po tych kilku latach mam już niezbitą pewność, że to jest mój kawałek podłogi i nic innego nie mogłabym i nie chciałabym w życiu robić.
Agnieszka Grabowska-Ziętek
mama, florystka
fan page