LIFESTYLE
Lena Murawska  

Jak wykorzystałam jesienną chandrę na swoją korzyść?

To nie będzie wpis o wadach listopada. To nawet nie będzie milion dwustu tysięczny trzeci wpis o rozwoju osobistym. To moja osobista historia, która zmieniła się po latach jesiennej chandry.

zabawy PRL lata 80, zabawki PRL lata 80, zdjęcia PRL lata 80

Jak to się zaczęło?

Odkąd pamiętam jestem jedną z tych dziewczyn, kobiet, mam, które ciężko dotyka jesień. Pora pełna nostalgii, wody i ciemności. Moje pojmowanie trzeciej części roku zmieniło się wraz z macierzyństwem. Większą rolę zaczęły odgrywać kasztany, dynia, kolory, czego najlepszym dowodem są wszystkie nasze jesienne inspiracje. Urodzenie dwójki dzieci nie zmieniło jednak tego, co się psychicznie i fizycznie działo w moim organizmie.

Co się stało pewnego dnia?

Któregoś roku przyszła kolejna jesień, pełna głębokich, ale dołujących myśli. Znowu te migreny o skali seksistowskich dogadywanek. W ogóle wszystko było nie tak. Taka jesienna chandra. Gorsze to, niż PMS a do dzieci trzeba z uśmiechem, czasem zdusić żal itd. Tamtego roku użalałam się nad sobą tak głęboko i tak dużo, że wspomnianego pewnego dnia jesienią rok później, moja głowa zamiast smutku, zaczęła się śmiać…

Jakby sam organizm powiedział mi: dziewczyno, już wszystko przemyślałaś, grube okulary, brzydką kurtkę, jabłkową otyłość, matczyną beznadziejność i co tam się jeszcze wyciąga, gdy za długo pada deszcz lub całymi dniami nie ma słońca. Oczywiście pewna część dolegliwości, np. bóle głowy została, ale ten pewien dzień uświadomił mi jak mądra jestem (myśliciel) i jak dobrze umiem z tego myślenia wyciągać wnioski. Nie pozostało mi nic innego, jak myśl przekuć na czyn. Ja wiem, to mówi każdy coach, ale ja na szczęście trenerem życia nie jestem. Jestem egoistką, dbam myślami o siebie, ale po skutecznym wcieleniu ich w życie, chciałabym altruistycznie podzielić się z Tobą tym, czego dokonałam. A co Ty z tym zrobisz, pozostawiam Tobie!

Jak jesienna chandra zmieniła moją jesień i w ogóle życie?

Jedno życie i tyle godzin w d…!

Najpierw ni stąd ni zowąd pojawiła się w mojej głowie myśl kalkulująca. Obliczyłam ile godzin zmarnowałam na bezproduktywne użalanie się nad sobą. Niestety nie wliczam w to godzin napadów migreny, bo na te pomysłu nie było, tylko przy okazji całego procesu dokuczają mi mniej. Pozwól, że zatrzymam wynik dla siebie, ale jest to liczba obiektywnie duża, jak na 30 dni w miesiącu.

Dobra, akceptuję ten wynik!

Po kilkudziesięciu latach życia, nie chciałam walczyć z kolejnym wrogiem i tracić, i tak małych zasobów energii. Udało mi się jednak włożyć masę pytań między jesienne rozmyślania.

  1. Dopada mnie jakaś popularna jesienią myśl.
  2. Mówię sobie tak: no dobra, ale dlaczego tak jest?
  3. Wtedy bardzo często pada odpowiedź: nie mam na to wpływu.
  4. To dalej pytam siebie: czy jesteś tego pewna?
  5. Tu mój kochany mózg zaczyna mieć wątpliwości, pojawia się niejesienna ekscytacja, że mam coś do rozwiązania.
  6. Rozwiązuję.

Przykład. Noszę okulary nie przez wszystkich akceptowane i kiedyś, i sporadycznie dziś. Grube okulary. Choć noszę je odkąd pamiętam, od 3 roku życia, to właśnie jesienią trzeba to wywlekać. To dokłada jesiennej chandrze do pieca i ta rozlewa się swym pseudo ciepełkiem po całym ciele. Jednym słowem: kompleks. No dobra, ale dlaczego tak jest? Dołuję się, bo nie mam wpływu na to, jak obcy człowiek lub znany z widzenia zachowa się wobec mnie, albo co gorsza jakiś młodzieniec idący właśnie z grupą znajomych. No i tutaj chandra nadal chce być górą. Do tego dorzucam kolejne pytanie o pewność swej racji. Nagle dzieje się cud! Zaraz zaraz to ja użalam się nad jakimiś zapewne smutnymi ludźmi, mam siebie za brzydką i obciążoną przez los denkami od słoików… W tym momencie absolutny milion myśli. Mam umysł popcornowy. Takie szczęście! Gdy dochodzi do podsumowania – podejmuję decyzję – będę reagować. Faktycznie za jakiś czas za plecami powtórzył się komentarz pt. sowa. Na co ja z uśmiechem odwróciłam się i powiedziałam: poczekaj kilka lat i wtedy porozmawiamy.

Do rzeczy, o jesiennej chandrze miało być

Jesień i jej smutna przypadłość do rozterek i rozmyślań jest DOSKONAŁYM CZASEM na decyzje! Skoro nic się nie chce, tylko kontemplować, siedzieć pod kocykiem, to kontempluj. Przejedz to w myślach, rozłóż na czynniki pierwsze na papierze, jak wolisz. To niezwykle owocny czas, przychodzą takie argumenty, że największy siłacz nie da im rady i kolej parowa nie przepchnie. Rzecz w tym, że przynajmniej mi, tylko się tak wydawało.

Na deser kilka słów o moich jesiennych zwyczajach

Z dedykacją dla jesiennej chandry wyrobiłam sobie kilka nawyków, których pilnuję o tej porze roku, bardziej niż podczas innych. No może jeszcze zimą mocno zwracam uwagę na 3 pierwsze.

  • Zaczynam dzień od szklanki przefiltrowanej wody. Jestem dumna z tego nawyku, bo wszedł mi w krew podczas świadomego wyrabiania. Często jest tak, że siedząc przy biurku nie wypijesz nawet jednej szklanki czegokolwiek. Ja tak mam, gdy wpadam w trans pracy. Potem na koniec dnia okazuje się, że wypiłam 4 szklanki, co jest stanowczo za mało, choćby dla samej skóry. Podkreślam „przefiltrowanej”, bo gotowana ma wszystko wygotowane ;) a chcę wprowadzac do organizmu jakieś wartości a nie tylko ciecz.
  • Zamieniam kawę na zieloną herbatę. W moim przypadku ma podobne działanie pobudzające, choć nie od razu to zauważyłam. Zaparzam herbatę do uzyskania jasnego, ale nie lurowatego koloru, jakieś 3-4 minuty – taka bardzo dobrze reguluje mój nastrój. Przy czym nie mam specjalistycznych zaparzaczy. Wsypuję herbatę do sitka, kładę na szklance, zalewam tak wysoko, żeby liście były przykryte. Nakrywam spodeczkiem i parzę. Używam jedynie białej przezroczystej szklanki a nie popularnej brązowej. Wielkim smakoszem kawy nie jestem, ale gdy są takie dni, że trzeba by sięgnąć po drugą, to sięgam i wtedy jest to kawa a nie herbata.
  • Zapalam światło. Jest ciemno i już. Nawet rano, odpalam pełen zakres światła. Mimo narzekań męża, przyzwyczajonego z domu np. do przebywania tylko przy świetle ekranu telewizora. Być może elektryczna jasność nie jest oszczędna. Żarówki mamy wysokiej klasy. Wolę więcej zapłacić za prąd, niż męczyć oczy i musieć zmieniać okulary, które w moim przypadku kosztują najniższą krajową pensję netto. Nie dość, że oczy lepiej działają przy świetle, to ich dobre funkcjonowanie nie powoduje bólu głowy. 
  • Wzięłam się za rękodzieło, którego podczas innej pory roku nie da rady tak świetnie realizować. Jeden z efektów widzisz poniżej.

Bierz z jesieni garściami, nie tylko liście, ale czas na myślenie!